28 maja 2007

Mozaika marcinkowska






23 maja 2007

Yamato

Widziałem już sporo ciekawych koncertów i wydawało mi się, że mniej więcej wiem, co można zrobić z rytmem. W końcu mistrz Trilok Gurtu czy niesamowita kapela Stomp czynią w tej dziedzinie cuda... Okazuje się jednak, że przedwcześnie chciałem zakończyć zajęcia z rytmiki :)

"YAMATO - The Drummers Of Japan" kolejny raz zagrali we Wrocławiu w ramach trasy koncertowej "SHIN-ON - Rytm Serca". Spośród wielu bębnów na jakich grali największy (prawie 5 metrów średnicy) obsługiwany był "pałeczkami" o wadze 3,5 kg, które podobno muzycy robią sobie sami!

Ich muzyka jest istotnie niesamowicie energetyczna i z uwagi na częstotliwości słyszy się ją całym ciałem, nawet z zamkniętymi uszami :) Okazuje się, że ten poziom mistrzostwa jest osiągalny dzięki połączeniu geniuszu muzycznego z ćwiczeniami fizycznymi. Różne ciekawostki o YAMATO znajdziecie na ich stronie.














[Tylko 3 pierwsze zdjęcia są mojego autorstwa (se k800i).
Resztę znalazłem tutaj. Nie znalazłem niestety autora -
jeśli ktoś wie, kto je zrobił, to proszę o informację]

21 maja 2007

Nielegalnie na Stawach Milickich

W niedzielę byliśmy na rowerach na Stawach Milickich. Spora atrakcja i warto tam pojechać. Stawy są "zabytkowe" - pierwsze powstały w XIII wieku. Dziś jest tam wielkie gospodarstwo rybackie i rezerwat ptactwa wodnego - widoczki w połączeniu z odgłosami tworzą niesamowitą atmosferę.









Niestety wyjazd był... nielegalny. Do rezerwatu wprawdzie można wejść, ale problem pojawia się, gdy dojdzie do spotkania ze Strażą Rybacką, która - jak się dowiedzieliśmy od pana z terenówki z napisem "Stawy Milickie" - karze mandatami za takie wycieczki. W okolicach stawów wyznaczono wprawdzie 2 ścieżki rowerowe, ale dla ktoś, kto serio traktuje jazdę na rowerze i obserwacje przyrody, przejazd tymi ścieżkami może stanowić wyłącznie wstęp do prawdziwych atrakcji. Ale te prawdziwe są niedostępne...

Nie wiem dlaczego Państwowy Zakład Budżetowy Stawy Milickie uniemożliwia ludziom zwiedzenie okolic stawów. Chętnie zapłaciłbym za wstęp (i zapewne nie tylko ja), mój wpływ na środowisko naturalne jest znikomy, nie mam też zamiaru nielegalnie odławiać karpia. Nawet pan z terenówki (jak sądzę pracownik przedsiębiorstwa) przyznał, że "jeśli chodzi o turystów, to jest to beznadziejnie zorganizowane".

20 maja 2007

List otwarty tłumaczy-hobbystów

W necie opublikowany został list otwarty tłumaczy-hobbystów w sprawie zatrzymań osób tworzących napisy do filmów. Szczegóły tutaj.

17 maja 2007

napisy.org

Zainteresowani już wiedzą, że dzisiejsza "brawurowa" akcja policji doprowadziła do aresztowania 9 osób (niektórzy oficerowie policji powiadają, że 109), które nielegalnie tłumaczyły dialogi filmowe i umieszczały je na serwisie napisy.org. Nikt z aresztowanych nie zdążył zastrzelić się przed odwózką do ciupy, serwis się zamknął i pociągnął w niebyt również swoją konkurencję, np. napisy24.pl...

Do dziś myślałem, że należę do nielicznych złodziei napisów. Fakt ten naiwnie i ze wstydem tłumaczyłem sobie brakiem podręczników do nauki języków farsi, hindi i duńskiego. Cóż, łatwiej przychodziło kliknąć w napisy.org niż powtarzać koniugację czasownika "gå". Sądziłem, że większość z moich znajomych po pierwsze zna te języki, a po wtóre nabywa filmy wyłącznie legalnie. Gdzie? No jasne, że w Empiku, Mediamarkcie lub wreszcie w Sklepie-o-którym-jeszcze-nie-słyszeliście. Z hologramem, banderolą, fakturą VAT, folią, drutem kolczastym i kilogramem ulotek, którymi się podetrzeć nie można, bo śliskie.

Tymczasem tradycyjnie - po wieczornym pacierzu - przeglądam strony i widzę, że żałość w narodzie zapanowała nie do opisania. Olgierd sugeruje, że policja powinna zająć się poważniejszymi sprawami i pisze, że "nielegalne tłumaczenie" może być sformułowaniem mylącym. Pewnie ma coś za uszami, może nawet ściągnął napisy do jakiegoś filmu Jeana-Luca Godarda, bo do Empiku było mu za daleko... Mój znajomek o numerze GG zaczynającym się od 343 ustawił sobie opis "Skąd gliny teraz ściągną napisy?" Ta fałszywa troska podyktowana jest zapewne własnym interesem. Wiadomo, że gliny - jak już odwiozą kumpli swoich szefów do domu - to pasjami oglądają filmy irańskie zakupione w Mediamarkcie. Zakupione legalnie i z polską ścieżką dialogową.

Okazuje się, że nie tylko moi kumple mają marsowe miny. Oto 2 sondy z godziny 22.00:



wiadomosci24.pl


Wciągnąłem się w temat, klikałem dalej i dotarłem do artykułów Mądrych Panów, broniących praw autorskich. Przestało być śmiesznie, zrobiło się poważnie. Dotarłem również do listu Jakuba Duszyńskiego z Gutek Film, który przeczytałem z uwagą. Gutek Film wydaje rzeczy, wśród których są prawdziwe perły nieczęste na polskim rynku (np. Trio z Belleville), a autor listu sprowadza do Polski produkcje niszowe, za co należy mu się chwała. List był momentami naiwny ("Wszystko i każdy ma tu swój mały udział w kształtowaniu różnorodności światowego repertuaru. Głęboko w to wierzę.") ale przesłanie było jasne:

  • jeśli będziemy dalej kraść filmy/napisy - nawet niszowe - to żadnemu dystrybutorowi nie będzie się opłacało wprowadzać ich na polski rynek, i nadal będziemy tkwić w błędnym kole,
  • jeśli nie będziemy kraść filmów/napisów, to spadną ich ceny, a te niszowe będą super-tanie, bo powstaną małe firmy (najprawdopodobniej w Zabrzu i Wałbrzychu), które będą dystrybuować mangę, Tarkowskiego i wszystko co tam chcemy.

I tutaj zrobiło się poważnie na 110%. Nie wierzę panu Duszyńskiemu za grosz. Zamknięcie serwisu napisy.org nie wynika - moim zdaniem - z obłąkańczej pasji naprawy świata, jaką autor przedstawił w liście. (Jak wy nie ukradniecie 30 kopii filmu, to ja go dla Was sprowadzę, przygotuję polską wersję, zapakuję do pudełek, sprzedam po 10 zł i razem stworzymy lepszy świat). Nie po to walczy się półtora roku (list pochodzi z 2005 r), aby móc
zarabiać dokładać po parę złotych do filmów, które sprzedadzą się w symbolicznych ilościach. Panu Duszyńskiemu zależało na zlikwidowaniu serwisów z napisami, aby poprawić wyniki sprzedaży tych bardziej popularnych produkcji. Do czego - przyznaję - ma prawo. Ale całkowitą rację ma zacytowany w ostatnim akapicie listu anonimowy internauta, który pisze "nie jesteście lepsi od wielkich molochów", bo podobnie jak w molochach, taki i w Gutek Film ostatecznie liczy się zysk. Chodzi o kasę, prawda? Więc po co podkładać ideologię o wytwórniach "grupujących ludzi z pasją, o dużej energii życiowej"?

Jakoś nie wierzę, że po zamknięciu serwisów "napisowych" uda mi się kupić w Polsce film "Passagio per il paradiso". I nawet na serial "Rzym" (sezon 2-gi) pewnie nadal będę czekał, choć chciałbym go kupić legalnie nawet dziś. Nic z tego. Tymczasem napisy muszą zejść do podziemia. Osobiście deklaruję, że będę je kradł tak długo, aż pan Duszyński i jego branżowi koledzy nie zrozumieją, że oprócz pięknych deklaracji ja i moi kumple oczekujemy półek pełnych sensownych/niszowych/ambitnych filmów (od których roi się w necie) a nie deklaracji o naprawianiu świata przez fascynatów z nieistniejących wytwórni. Jesteśmy gotowi za nie normalnie zapłacić - byleby były!

Gdybyście znaleźli powyższe filmy na sklepowej półce, to koniecznie dajcie znać.

14 maja 2007

Góry Izerskie

W ostatni weekend pojechaliśmy z Mychą na rowery w Góry Izerskie. Było fajnie - mimo, iż pierwszy dzień przywitał nas temperaturą 8°C i serią deszczów przelotnych.

Poniżej parę fotek, które można se powiększyć klikaniem:

Rzeka graniczna Izera i droga ze schroniska Orle do Chatki Górzystów. Jeśli ktoś ceni samotność, to w pogodne, letnie dni radzę unikać tej trasy - płynie nią rzeka turystów z Polski, Czech i Niemiec ;)


Mleczyk. W tym samym czasie we Wrocławiu do wspomnień odeszły nawet dmuchawce, o mleczykach nie mówiąc...


Znowu Izera, która zawdzięcza herbaciane zabarwienie wody licznym torfowiskom, przez które przepływa. Kiedyś zdarzyło mi się nawet w niej wykąpać...


Młodociana szyszka.


Jeden z dopływów Izery.


Nie ma drzew? No to będą. Pamiątką katastrof ekologicznych, jakie nękały Izery i Sudety przez dziesiątki lat jest metoda sadzenia drzew. Dziś w miarę możliwości sadzi się różne gatunki, zamiast monokultury świerkowej.


Jedyny ocalony budynek w przedwojennej wsi Gross Iser. Dawniej szkoła a dziś schronisko Chatka Górzystów.


W tle Hala Izerska.

2 maja 2007

Rzym

Znowu pojechaliśmy do Rzymu. Tym razem 7-osobową ekipą. Szczęśliwie udało nam się zarezerwować lot i duży apartament. Lotu nie przełożyli a apartament był naprawdę duży. Raz nawet zagraliśmy w nim w golfa!



Już na miejscu uruchomiliśmy maszynki czasu w naszych głowach i w drogę: poprzez czasy Leonarda da Vinci i Michała Anioła aż do Platona i Sokratesa.



Rzymianie od tysięcy lat beztrosko przerabiają, przystosowują i adaptują pozostałości przeszłości, wpisując się tym samym w historię Wiecznego Miasta. Czasem jest chaotycznie i brudno, ale mimo to miasto ma w sobie wielką siłę przyciągania.



Brak dbałości o otoczenie wielu rekompensuje dbałością o własny wygląd. Spośród licznych formacji policji niektóre wyglądają tak, jakby ich jedynym poważnym obowiązkiem było noszenie mundurów paradnych.



Z ruchliwego centrum łatwo uciec na spokojniejsze i urokliwe Trastevere (Zatybrze). Wąskie uliczki, knajpki i atmosfera przypominająca trochę atmosferę weneckich miasteczek portowych. Następnym razem poszukam lokum w tej dzielnicy.



Zgodnie z planem odwiedziliśmy sporo knajp. O pozostawaniu resztek pokarmowych nie mogło być mowy...



Widzieliśmy miejscowe anioły...



... ale mieliśmy też swojego, przenośnego.



A tutaj parę fotek z Pompejów:

Wezuwiusz - sprawca tragedii i konserwator zabytków w jednym.



Stronnictwo Czerwonych Czapeczek. Były też Żółte i Białe.



Canis Lupus Familiaris o wadze 100 kg (tak na oko) i wdzięcznym imieniu Giovanni ;)



Chwila ciszy.

[Zdjęcia wykonane po połowie
aparatem Konica Minolta Z5
i komórką Sony Ericsson K800i]